Trening kondycyjny: *Tiptoe
Trener: Miśka
Jeździec: Miśka
Dzień: 26.05.2014 r.
Miejsce: Tor wyścigowy i okolice;
Pogoda: Ciepło, słonecznie, momentami trochę chmurek;
Czas: 60 min
W
zamyśle o przyszłym sezonie letnich gonitw postanowiłam po raz kolejny wziąć na
trening naszą zdolną Tippy. Pomimo tego, że klacz była w ciągłym treningu i
wyjeżdżała co rusz na jakiś wyścig, a my baliśmy się o jej zdrowie fizyczne i
psychiczne, klacz spisywała się doskonale. Była zawsze chętna do współpracy, a
i w gonitwach zajmowała same dobre miejsca. Tak, sezon 2014 roku był dla niej
udany. Zresztą tak jak poprzednie – wszakże to Tiptoe jest naszą główną
wyścigową pociechą, razem z przyjacielem Victorym, z którym bardzo często
dzieli przyczepę w drodze na zawody. Rano więc kazałam zostawić klacz w boksie.
Pomimo jej rżących protestów, żegnając się z innymi klaczami, które szły na
pastwisko, musiała w spokoju poczekać na mnie. Ubrałam się tylko szybko,
wypiłam ostatni łyk zimnej już kawy i zleciałam do niej do stajni.
-
Spokojnie malutka, nie denerwuj się tak. Wkrótce i Ty do nich dołączysz –
starałam się opanowanym głosem przekazać klaczy mój spokój. Po chwili klacz
odprężyła się i zajęła się znowu konsumowaniem pysznego sianka. Poszłam
najpierw po jej sprzęt do czyszczenia i wróciłam najszybciej jak się dało.
Weszłam do boksu i jeszcze raz przywitałam się z Tip dając jej jabłko. Zabrałam
się za czyszczenie siwej – była brudna, lecz nie uwaliła się zbytnio w błocie
jak to zwykle miała w zwyczaju. Przejechałam ją całą rękawicą na zmianę z
miękką szczotką. Później wilgotną gąbką zmyłam z niej jeszcze kurz. Następnie wszystkie
cztery kopyta. Z Tippy nie było żadnych problemów z czyszczeniem o ile osoba,
która to wykonywała, była szybka i konkretna. Mała nie lubiła zbytnich
„pieszczot czyszczeniowych” i po ok. 10 minutach zaczynała się już denerwować.
Odniosłam sprzęt do czyszczenia i poszłam po ten do jazdy. Najpierw założyłam
jej ochraniacze na wszystkie cztery nogi. Nie chciałabym, aby doznała jakiejś
kontuzji podczas treningu. Następnie ogłowie i lekkie siodło, lecz niebyła to
typowa wyścigówka. Dzisiaj popracujemy tylko ogólnie nad kondycją. Wyprowadziłam
klacz ze stajni i poszłyśmy na czworobok, gdzie postanowiłam się rozgrzać.
Wsiadłam tam ze schodków, uprzednio dociągając popręg. Jeździłyśmy swobodnym
stępem co rusz w narożniku robiąc wolty. Tiptoe, jak na konia wyścigowego,
wyginała się dobrze w prawo. Myślę, że jest to zasługa treningu od najmłodszych
lat – nie tylko w lewą stronę, jak na wyścigach, ale w obydwie. Następnie za kłusowałam
i porobiłyśmy kilka ćwiczeń, na przykład długa ściana dodanie w kłusie – krótka
ćwiczebnym zwalnianie. Tak przez około trzy kółka, aż klacz dokładnie reagowała
na moje pomoce. Zmieniłyśmy kierunek, gdyż mała szybko się nudzi, i
powtórzyłyśmy ćwiczenie. Przeszłam do stępa i dałam klaczy chwilę luźnej wodzy
przed zagalopowaniem. Po dwóch kółkach zebrałam wodze, na co klacz ruszyła
kłusem.
- Tak
nie może być kochana, wcale nie kazałam ci tego robić. – powiedziałam do
klaczy. Sama nie wiem, ale mam zwyczaj rozmawiania z końmi. Nie tylko z ziemi,
ale również z siodła :D Zwolniłam ją więc z powrotem do stępa. Wypuściłam jej luźne
wodze, tym razem zbierałam je powoli, po kawałku. Jednak przy końcu klacz
ruszyła znowu kłusem bez mojego polecenia.
- Tip,
jeżeli myślisz, że będziesz robić wszystko po swojemu, to się mylisz. Ja mam
czas. – Spokojnie, aczkolwiek stanowczo powiedziałam do klaczy. Jeszcze raz
zwolniłam ją do stępa i powtórzyłam całą procedurę z powolnym zbieraniem wodzy.
Tym razem w efekcie Tippy szła tylko żywszym stępem, nie zmieniła jednak chodu.
Tak ma być. (; Ruszyłyśmy teraz kłusem i klacz była gotowa do zagalopowania.
Oznajmiłam jej przez półparadę, że będzie coś nowego, i w narożniku
zagalopowałam. Tiptoe szła żywym galopem, aczkolwiek nie pędziła jak to co
niektóre folbluty mają w zwyczaju. Przejechałam dwa kółka, zmieniłam kierunek
przez kłus i zagalopowałyśmy na drugą nogę. Nie ma sensu jej męczyć, jeszcze
właściwa część treningu przed nami. (; Przeszłyśmy do stępa i wyjechałyśmy w
stronę toru. Teraz mógł się zacząć odpowiedni trening kondycyjny. Uprzednio
skróciłam sobie jeszcze strzemiona. Wyjechałyśmy na tor i ruszyłyśmy kłusem. Start
mamy opanowany do perfekcji, więc nie potrzebowałyśmy ćwiczyć go i tym razem.
Ruszyłam więc spokojnym galopem i zaczęłam poganiać ją do coraz szybszego
chodu. Tip po naszej małej rozgrzewce nie była nawet zmęczona. Taki galop nie
był dla niej niczym niezwykłym. Gdy minęłyśmy zakręt i wyjechałyśmy na prostą
puściłam klacz wolno i tylko lekko popędzałam. Tym razem Siwa weszła w żywy
cwał i co najlepsze – przyśpieszała coraz bardziej. Jechałyśmy z zawrotną
prędkością. Jestem pewna, że pod smuklejszym i oczywiście lżejszym dżokejem Tiptoe
jest w stanie jechać możliwie jeszcze szybciej. W tamtej chwili byłam bardzo
dumna z posiadania tak cudownej klaczy! Mijając kolejny zakręt troszkę
zwolniłyśmy, jednak wychodząc na ostatnią prostą klacz energicznie dodała.
Finiszowałyśmy w pięknym stylu. Przynajmniej ja byłam bardzo z niej zadowolona. Mijając ‘metę’ zaczęłyśmy zwalniać. Siwulka potrzebowała dość
dużego odcinka, żeby się uspokoić. W końcu przeszłyśmy do stępa. I tu się
ukazała kolejna zaleta klaczy, która zamiast denerwować się, podkłusowywać, po
prostu szła ze mną swobodnym stępem. Ja ją po prostu uwielbiam. : ) Ale taka
już jest. Jeszcze gdy ściga się z innymi troszkę trudniej ją uspokoić po
wyścigu, ale jest i tak sto razy grzeczniejsza niż pozostałe folbluty. Dzisiaj
była wręcz wyśmienita. Wyjechałyśmy z toru i pojechałyśmy na rozstępowanie po
okolicznych lasach i łąkach. Gdy klacz przestała ‘zipać’ wróciłyśmy powoli do stajni.
Postawiłam ją przed wejściem i ściągnęłam z niej sprzęt. Tip była dość mokra,
zabrałam ją na myjkę. Tam porządnie ją spłukałam z potu i ochłodziłam jej nogi.
Wysuszyłam ją do sucha w solarium i wypuściłam jeszcze na chwilkę na karuzele
na stępa. Dzień był dość ciepły aczkolwiek nie było słońca i bałam się, żeby
klacz się nie przeziębiła. Postępowała około 15 minut jeszcze w karuzeli aż
obeschła nawet z wody. Teraz już w spokoju mogłam wypuścić ją do innych klaczy.
Dałam jej jeszcze kilka jabłek za wspaniale odwaloną robotę i odprowadziłam pod
bramy pastwiska. Tam wpuściłam ją do innych klaczy, a ta, zamiast spokojnie
pójść się paść puściła się galopem do towarzyszek.
- No
tak, nie ma to jak wyczerpujący, poranny trening, nie Siwa? – powiedziałam
bardziej do siebie niż do klaczy. Tej to nigdy wiele. Zawsze jeszcze musi sobie
na pastwisku dogalopować, bryknąć, zaczepić inne konie.. Ale i tak ją kocham. Jestem całkowicie zadowolona z naszego treningu. Będziemy jeszcze
pracować nad posłuszeństwem i caplowaniem w stępie, koniecznie. Muszę ją tez
zabrać na odstresowujący teren, na pewno jej się przyda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz